Music

niedziela, 28 grudnia 2014

Rozdział 3

- Wiedziałem, że przyjdziesz- powiedział
-Nic się nie zmieniłeś - powiedziałam
- A ty za to się zmieniłaś. Urosłaś. Wyładniałaś. I straciłaś skrzydła. Może mi powiesz czemu?
- Anioły Śmierci dostają nagrodę, gdy kogoś zabiją, a Anioły Stróże dostają nagrodę, kiedy kogoś ocalą. Zadawałam się z twoim bratem Aniołem Śmierci i mnie wykorzystał. Raz. Więc wybłagałam Boga o drugą szansę. Później drugi raz mnie wykorzystał. Zabiłam drugiego człowieka, a miał dopiero 15 lat. Bóg się wkurzył i zesłał tutaj, żebym się wami opiekowałam.
- Czemu przebywałaś z moim bratem? - krzyknął na co ja się od niego odsunęłam.
- Brakowało mi cię nie widziałam cię dwa lata. Nikt mi nic nie chciał powiedzieć. Aż cię tu nie spotkałam. Upadłeś? - spytałam ze łzami w oczach.
- Upadłem.
- Ale byłeś dobry.
- Ale też człowiek zabił się przeze mnie, bo nie spełniałem jego życzeń, marzeń , nic miałem na niego wyjebane.
Łzy poleciały po mojej twarzy . Usiadłam na fotelu i ukryłam twarz w dłoniach. Słyszałam jak Gabriel podszedł do mnie . Złapał za nadgarstki i pociągnął w górę. Stałam przed nim i patrzyłam w jego szare oczy.
- Rosie tęskniłem za tobą, za tymi wszystkimi dniami spędzonymi z tobą. Myślałem, że już nigdy cię nie spotkam, nie zobaczę cię. Proszę nie płacz.
- Gabriel ja też tęskniłam za tobą. Nie wiedziałam gdzie jesteś. Tak tęskniłam, że zabiłam dwóch ludzi. - ostatnie łzy spłynęły po mojej twarzy.
- Chodź tu do mnie.
Mocno się do niego przytuliłam. Jego ciepłe ramiona delikatnie mnie objęły. Zawsze gdy miałam problem tuliłam się do niego .
- Gdzie się podziewałeś?
- No więc siedziałem w więzieniach, i poprawczakach.
- Gabriel...
- Nic nie mów- uciszył mnie.
Zamknęłam oczy. Poczułam jak Gabriel dotyka mojego policzka -swoim. Lekko go muska swoimi ustami. Pochyla się i całuje mnie w usta. Odsuwam się od niego.
- Co ty wyprawiasz? Mam się wami opiekować, a nie wchodzić wam do łóżka- wrzeszczę.
- Spokojnie , spokojnie. Kiedyś i tak to ze mną zrobisz.
- Że co ? O nie ja się na to nie pisze.
- Kiedyś zmienisz zdanie, a teraz obiecaj mi coś.
- Co ?
- Obiecaj, że nigdy mnie nie zostawisz.
- Obiecuje, że cię nigdy nie zostawię.
- Dziękuje - odpowiada i się uśmiecha, pokazując przy tym lekko uszczerbiony ząb.
- Do zobaczenia - posyłam mu lekki uśmiech i wychodzę.
Idę do mojego pokoju, siedzi w nim Anna z Lewisem. Pośpiesznie wyciągam ciemna piżamę i idę wziąść prysznic. Wychodzę z łazienki i siadam na łóżku. Rozczesuje moje włosy . Anna gdzieś poszła, najwyraźniej na kolacje, ale ja nie mam ochoty. Wyciągam żyletkę z plecaka i obracam ją w palcach. Zastanawiam się czy się nie pociąć. Kiedyś to robiłam, wtedy czułam ulgę. Słyszę kroki na korytarzu i pukanie do drzwi. Nie zdążyłam powiedzieć proszę, a już ktoś wszedł. Czupryna czarnych włosów zauważyła co trzymam w ręce. Podbiegła do mnie i to wyrzuciła.
- Zwariowałaś ? - wyrzucił Rob z siebie.
- Nie ? - powiedziałam
- Pokaz ręce.
- Dobrze że ręce a nie coś innego - pomyślałam.
- Oh ...
Wyciągam przed siebie i pokazuje mu moje ręce. Widać na nich moje stare blizny.
- Co to jest?
- Blizny. Nie widać?
- Po czym?
- Po żyletce.
- Rosie, Rosie.
- Przestań. Po co tu przyszedłeś? Jak widać Anny nie ma.
- Nie ja do ciebie. Na korytarzu znalazłem bransoletkę. Chyba należy do ciebie. - wyciąga z kieszeni drobną bransoletkę ze skrzydłami i aniołem.
- Skąd wiedziałeś? - pytam
- Kojarzysz mi się z aniołem. Jesteś taka piękna.
- Dziękuje. Ale nie jestem aniołem- skłamałam
- Proszę. - mówi Rob i podaje mi bransoletkę po czym wychodzi. - Pamiętaj, mam cię na oku.
Założyła bransoletkę i się położyłam. Zasnęłam




niedziela, 21 grudnia 2014

Rozdział 2

- Dzieciaki, to dla mnie prawdziwy zaszczyt przedstawić wam człowieka, który was tu sprowadził. Człowieka, który odpowiada za cały projekt, Przedstawiam wam Pana Zetesa. Panie Zetes, oto nasi żołnierze. - Joyce nas przedstawia, a pan Zetes podaje rękę. - A oto Rosie Harris i jest z?
- Z Brooklynu- odpowiadam i podaje dłoń.
- O dziewczyna z Brooklynu- uśmiecha się Pan Zetes.
- Dziewczyna z Brooklynu, dziewczyna z klasą- mówię i kłaniam się.
Gabriel zaczyna się śmiać.
-Coś cię śmieszy chłopcze?
- Nie nie.- mówi  już nieco poważnie, ale uśmiech i tak nie schodzi mu z twarzy.
-Doskonale.- Pan Zetes przygląda się całej grupie- Chciałbym, żebyście doszli do porozumienia.Nie wiem, czy zdajecie sobie sprawę, że posiadacie ogromny dar. Musicie jak najmądrzej i jak najlepiej wykorzystać wasze umiejętności.
- Teraz dopiero zacznie się gadka- pomyślałam.
Przyglądam się uważnie panu Zetesowi. Ma imponujacą białą czuprynę, przystojną, sędziwą twarz i szerokie ,dobrotliwe czoł.
- Jedną rzecz musicie od razu zrozumieć. Jesteście inni od reszty społeczeństwa. Zostaliście... Wybrani, naznaczeni. Nigdy nie będziecie tacy jak pozostali ludzie, więc nawet nie próbujcie. Kierujcie się innymi prawami. Macie w sobie coś, czego nie da się ograniczyć. Ukryta moc, która płonie w was jak ogień- ciągnął dalej- Jesteście lepsi od reszty społeczeństwa , nigdy o tym nie zapominajcie.
- " Czy on chce nam schlebić, bo jakoś pusto mu to wychodzi" - pomyślała Anna , a ja podsłuchałam i się uśmiechnęłam.
- Jesteście pionierami w wyprawie, która niesie ze sobą nieskończenie wiele możliwości. Praca , którą tutaj wykonacie, może zmienić nastawienie świata do zjawisk nadprzyrodzonych, może zmienić całą ludzkość. Wy młodzi, możecie pracować dla dobra innych.
Rozglądam się po sali i napotykam wzrok Gabriela. Jego oczy wydają się być mroczne i okrutne. On również paczy w moje oczy.
- " Ciekawe jakie emocje wyrażają" -pomyślałam
Poczułam, że się rumienie i opuściłam wzrok.
Kiedy pan Zetes skończył przemawiać, głos zabrała Joyce, prosząc zebyśmy dali z siebie wszystko.
- Będę mieszkać z wami, tu w instytucie - dodała- Mój pokój jest tam- wskazała na przeszklone drzwi na tyłach salonu, które wyglądały jakby prowadziły gdzieś na zewnątrz. - Możecie do mnie przychodzić, kiedy tylko chcecie, w dzień lub w nocy. Aha jest też jeszcze jedna osoba z którą będziecie pracować.
Do pomieszczenia weszła dziewczyna. Wyglądała na studentkę, miała burzę mahoniowych włosów i nieco posępne pełne usta.
- To Maristol Diaz studentka ze Stanford. Nie mieszka z nami, ale będzie codziennie przychodzić żeby pomagac przy eksperymentach. Będzie też gotować. Na ścianie w jadalni znajdziecie godziny posiłków, a jutro porozmawiamy o innych zasadach panujacych w domu. Macie jakieś pytania?
Wszyscy pokręciliśmy głowami.
- Świetnie. Idzcie teraz na gór i odpocznijcie.
Pan Zetes pożegnał się, podając każdemu rękę i wyszedł w obecności dwóch psów.
- Co o nim myślicie ? - spytała Kate, gdy wchodziliśmy po schodach.
-Robi wrażenie,ale jest trochę przerażający. Jakby należał do rodziny Adamsów.- powiedział Lewis
- Te psy były interesujące- dodała Anna- Zazwyczaj potrafię rozszyfrować zwierzęta, powiedzieć, czy są szczęśliwe, smutne czy cokolwiek. Ale te były doskonale chronione. Nie chciałabym nawet próbować z nimi pracować.
- A ty co myślisz? - zapytała Gabriela Kate.
- Myślę, że chce nas wykorzystać do celów własnych .
- Wykorzystać,ale jak? - dopytywała się ostro.
Wzruszył tylko ramionami.
- Skąd mam wiedzieć? Może chce poprawić wizerunek swojej firmy, coś w stylu " Firma z Doliny Krzemowej, działa dla dobra ludzkości". Jak Chevron, który finansuje programy ochrony zwierząt. Oczywiście w jednej kwestii trzeba przyznać  mu rację, jesteśmy lepsi od reszty społeczeństwa.
- A niektórzy z nas są lepsi od innych, co? - spytał Rob wchodząc po schodach.- I nie muszą przestrzegać żadnych reguł.
- Dokładnie- potwierdził Gabriel z lodowatym uśmieszkiem.
Wchodził do swojego pokoju ale nagle się odwrócił.
- Niech nikt nie waży się tu wchodzić. Po długim czasie w cali człowiek chce mieć odrobinę przestrzeni dla siebie. Robi się zaborczy. Nie chciałbym żeby komuś stała się krzywda. - powiedział Gabriel.
Gdy zamykał drzwi Kate powiedziała:
- Gabriel, jak ten anioł? - słyszałam w jej glosie sarkazm.
- Ty możesz wpadać kiedy chcesz- mrugnął do Kate i się uśmiechnął.
Podbiegłam do drzwi i weszłam do pokoju zanim się zamknęły.

sobota, 8 listopada 2014

Rozdział 1

Słońce dopiero wschodzi nad Kalifornią, a ja stoję na przeciwko fioletowego domu zwanego " Instytutem dla młodzieży o nadprzyrodzonych zdolnościach". No więc ściśle mówiąc będą na mnie eksperymentować, lecz to nie takie duże laboratorium jak SRI* czy na Uniwersytecie Duke'a, powstało rok temu, jest dość małe. Tyle się dowiedziałam od Boga, a i jeszcze, że mam nikomu się nie ujawniać kim jestem. Stoję na zewnątrz dość długo i zastanawiam się czy wejść czy uciec. No nic i tak bym nie uciekła , mam ze sobą walizkę i plecak. Jestem ubrana w czarną sukienkę i tego samego koloru trampki. Moje ciemne włosy są rozpuszczone.
Gdy przekraczam próg Instytutu wita mnie blondynka o krótkich włosach.
- Witam Cię Rosie jestem Joyce Piper.
- Witam, miło panią poznać. - mówię
- Mi ciebie również. Walizkę możesz zostawić tutaj i iść na górę już na ciebie czekają- mówi Joyce i odchodzi.
Czekają? Na mnie? To coś nowego w moim życiu - pomyślałam.
Biorę walizkę do ręki i niosę nią po schodach. Gdy jestem na górze słyszę głosy , z pokoju po prawej stronie. Staję na progu i dziewczyna z czarnymi włosami mnie wita :
- Cześć jestem Anna, pochodzę z Waszyngtonu i potrafię rozmawiać ze zwierzętami.
Potem w jej ślady poszli inni.
- Jestem Kate, pochodzę z Ohio i maluję przyszłość - powiedziała wysoka, dziewczyna o rudych włosach.
- Ja nazywam się Lewis, przyjechałem z San Francisko i zajmuję się Psychokinezą. Przewaga umysłu nad materią- mówi chłopak o ciemnych włosach i słodkiej twarzy.
- Moje pełne imię to Rob Kessler, pochodzenia z Chicago i leczę rany lub jak to określić przekierowywuję energię.- mówi chłopak  o niebieskich oczach i czarnych włosach.
Ostatni chłopak ma głowę spuszczoną i zaczyna mówić.
- Nazywam się Gabriel mieszkam tu i ówdzie i zajmuję się telepatią. Może ty się przedstawisz? - zapytał i podniósł głowę.
- My się już znamy- mówię w szczególności do Gabriela. - Jestem Rosie, pochodzę z Brooklynu i umiem czytać w myślach.
- Masz cudne i zarazem dziwne oczy- zaczyna Kate.
- Zmieniają kolor w zależności od uczuć.
- Ciekawe dlaczego B...- zaczyna Gabriel
- Zamknij się. Pogadamy później- rzucam wrednie.
- To co już wszyscy? Dzielimy pokoje. - cieszy się Lewis.
- Tylko jeden problem nas jest sześciu , a pokoi pięć- mówi Anna.
- Razem z tym? - pytam
- Nie, ten pokój jest dla wszystkich.
- Ja mogę mieć z którąś z dziewczyn- mówi Lewis.
- Nie- prostestuje Kate. - Ja mogę mieć sam. Anna i ty razem,a chłopcy osobno.
- Mi to pasuje i tak dużo miejsca nie zajmuję - mówię. A te meble to po co?
- Wszystko jest dla naszej dyspozycji- odzywa się Rob, który był nieobecny.
- Bierzmy się do pracy- mówi Lewis i zaciera ręce.
Wszyscy wstają z miejsc i zaczynają wybierać pokoje . Anna zaciąga mnie do wybranego już wsześniej pokoju. Jest dość duży, ostatni po prawej stronie korytarza.
- I co ? Może być?- pyta
- On jest piękny.
Pokój jest koloru zielonego z dużym oknem.
- To idziemy po meble.
W każdym pokoju są już łóżka, należy tylko wnieść meble które stoją na korytarzu. Po godzinie nasze pokoje są urządzone. Należy tylko jeszcze urządzić pokój wspólny. Lewis wziął laptopa z domu i dość sporo płyt z muzyką. W końcu Joyce woła nas na obiad. Nie mam apetytu na nic, ale jem jednego naleśnika. W pewnej chwili wszedł starszy pan z laską, lecz może nie tak stary. Miał tylko siwe włosy.
- Wygląda na to że wszyscy już są - powiedział.

sobota, 1 listopada 2014

Prolog

Byłam Aniołem Stróżem, ale zrobiłam coś strasznego. Człowiek którym miałam się zaopiekować zginął z mojego powodu. Zamiast go pilnować zabawiałam się z Aniołem Śmierci, a on tylko mną manipulował. Wtedy Bóg się rozgniewał i odebrał mi skrzydła. Powiedział że mi je odda gdy się poprawie. Zesłał mnie na ziemię, do Instytutu dla młodzieży o nadprzyrodzonych zdolnościach. Dał mi moc czytania w myślach. Nazywam się Rosie mam 17 lat, zostałam zesłana na Ziemię, za karę i będę się opiekować piątką ludzi...